Tatry przy -30 stopniach też są fajne!

Tatry przy -30 stopniach też są fajne!

Tatry przy -30 stopniach też są fajne!

Rok 2017 już mogę zaliczyć do udanych! Korzystając z przedłużonego weekendu udało mi się wyjechać w Tatry w sezonie zimowym. Sukces połowiczny, ponieważ pojechałem bez Marysi, która leczy kontuzję kolana, ale co się nachodziłem i napatrzyłem to moje. Zapraszam na krótką foto-relację z tego niezwykle mroźnego (w ten konkretny weekend) i pięknego skrawka naszego kraju 🙂

.

Zzzzimnooooo!

Wyjechaliśmy w czwartek po pracy. W moim aucie siedziały 4 osoby, ja, mój brat i dwóch kolegów. Droga do Zakopca była dobra, choć z uwagi na bardzo niskie temperatury obawiałem się kiepskiej nawierzchni. Na szczęście nie było ślisko i bezpiecznie, około północy, dojechaliśmy na miejsce.

Rozważaliśmy wiele opcji wędrówki, ale niestety z uwagi na to, że za późno zabraliśmy się za rezerwację miejsc w schroniskach, nie mieliśmy dużego wyboru. Miejsc oczywiście nie było nigdzie, w związku z czym nie pozostało nam nic innego jak udać się do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów (popularnie zwanym „Piątka”), ponieważ w tym schronisku zawsze można się przespać, choćby na podłodze. Przygotowani na taką ewentualność zabraliśmy ze sobą maty i śpiwory. Kwestią sporną była droga dojścia, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na wariant bezpieczny, czyli wejście od Polanicy. Można było iść z Kuźnic przez Zawrat, ale uznaliśmy, że to zbyt ryzykowna droga jak na panujące warunki (była ogłoszona lawinowa trójka).

tatry2

Widok z okna pokoju w schronisku. Kozica! 🙂

Zaparkowaliśmy więc na dużym parkingu w Polanicy i ruszyliśmy ochoczo w górę. Mróz był siarczysty, powyżej 20 stopni, ale w marszu się tego nie odczuwało. Niebo było w większości bezchmurne, zimowe słońce trochę nas rozgrzewało i droga była bardzo przyjemna. Na ostatnim odcinku, kiedy zaczęło się strome podejście, wszyscy już się rozpinaliśmy, ściągaliśmy czapki i rękawiczki. Nigdy bym nie pomyślał, że przy tak niskich temperaturach może mi być tak ciepło 🙂

Do schroniska dotarliśmy około południa. Nie mieliśmy już na ten dzień żadnych ambitnych planów, więc przede wszystkim rozpoznaliśmy kwestię noclegu. Okazało się, że są w schronisku wolne miejsca, więc zapłaciliśmy za 2 noce z góry. Następnie udaliśmy się do kuchni, aby coś zjeść, a później wyskoczyliśmy na szlak na krótki, dwugodzinny rekonesans. Celem było zbadanie pokrywy śnieżnej, rozejrzenie się po okolicznych szczytach i sprawdzenie naszego sprzętu (głównie butów i rękawiczek) w niskich temperaturach. Wiedzieliśmy, że wcześniejsze podejście nie daje nam pełnego obrazu sytuacji, ponieważ sprawa wygląda zupełnie inaczej kiedy trzeba iść po głębokim śniegu, a nie przetartym szlaku, albo kiedy trzeba zatrzymać się na kilka minut prawie w miejscu, podczas pokonywania trudniejszych fragmentów trasy.

Testy wykazały to, czego się obawialiśmy. Buty moje i Mariusza nie są dostatecznie ciepłe na torowanie trasy w śniegu, oraz na postoje. Póki szliśmy było ok, ale gdy tempo siadało, to tak samo siadała temperatura naszych stóp. Mieliśmy też problemy z marznącymi palcami u rąk, ale tutaj nie było tak źle.

tatry3

Na krótkim rekonesansie

Wieczór upłynął nam na graniu w karty i dyskusjach przy piwie, jak to w schronisku 🙂

.

Nieudany atak na Miedziane

Następnego dnia postanowiliśmy zaatakować pobliski szczyt o nazwie Miedziane. Ze schroniska trasa wyglądała dobrze, realnie i na miarę naszych możliwości, ale niestety znów okazało się, że nie potrafimy jeszcze dość dobrze oceniać trudności stoków górskich. O ile początek poszedł nam bardzo sprawnie, o tyle później popełniliśmy dwa błędy, z których na pewno musimy wyciągnąć nauczkę.

Po pierwsze źle oceniliśmy trudność stoku, na który zaczęliśmy się wspinać i pomyśleliśmy o rakach dopiero wtedy, kiedy było już zbyt stromo by je spokojnie założyć.

Po drugie popełniliśmy błąd decyzyjny, który z perspektywy czasu był głupi. Mieliśmy o wyboru zejść niżej, założyć raki i wrócić do góry, albo wejść wyżej w poszukiwaniu lepszego miejsca. Z dołu widzieliśmy skały, które wyglądały obiecująco, więc zdecydowaliśmy się iść w górę, ale okazało się, że żadnego lepszego miejsca nie znaleźliśmy i ostatecznie zakładaliśmy raki w dość ekwilibrystyczny sposób. Jedna osoba siedziała i próbowała nie spaść w dół, druga trzymała jej rzeczy (np. plecak), a trzecie zakładała siedzącej osobie raki. Było w miarę bezpiecznie, ale mimo wszystko o wiele spokojniej zrobilibyśmy to schodząc około 100-200 metrów w dół.

tatry5

Ze szczytu Koziego Wierchu

Na domiar złego Marianowi pękł jeden rak podczas zakładania (wadliwy plastik był po prostu zbyt kruchy w tak niskich temperaturach), w związku z czym zdecydowałem się zejść z nim na dół do schroniska. Nie było mowy o wchodzeniu wyżej z jednym rakiem. Ostatecznie w górę ruszył tylko jeden z nas.

W schronisku ponownie byliśmy koło południa, więc posililiśmy się, ugrzaliśmy i ruszyliśmy z powrotem na szlak, tak samo jak dzień wcześniej, po prostu połazić. Nigdzie wysoko już się nie pchaliśmy. Trochę martwiliśmy się o Tomka, który według naszych obliczeń powinien już do schroniska wrócić, ale na szczęście niepotrzebnie, bo po kilkunastu minutach wypatrzyliśmy go schodzącego z góry.

Wieczór minął nam na… grze w Tajniaków i w Taboo, oczywiście przy piwie i w towarzystwie nowo poznanych osób 🙂

.

Kozi Wierch i dupozjazd jako atrakcja dnia

Dwa pierwsze dni były bardzo udane. Nie licząc strat w sprzęcie i lekko odmrożonych koniuszków palców u stóp, bawiliśmy się świetnie, pogoda była rewelacyjna i nawet zimno nam nie dokuczało tak bardzo, jak się tego obawialiśmy.

W niedzielę zaplanowaliśmy podróż powrotną, więc nigdzie daleko iść już nie mogliśmy, w związku z czym decyzja mogła być tylko jedna, wchodzimy na Kozi Wierch. Dzień wcześniej wybadaliśmy już szlak i wiedzieliśmy dokładnie jak iść. Ślady większości były zawiane, ale to w niczym nam nie przeszkadzało. Wędrówka była bardzo przyjemna, ponieważ w odróżnieniu od dnia poprzedniego tym razem nasz stok był cały w słońcu i było nam bardzo ciepło.

Na szczycie zatrzymaliśmy się na dobre kilkanaście minut, aby podziwiać widoki i obowiązkowo cyknąć parę fotek. Ze zdjęciami mieliśmy małe problemy, ponieważ komórki na takim mrozie nam czasem nie działały, a do tego trzeba było zdjąć rękawiczkę na czas robienia zdjęć, co sprawiało, że w kilka chwil cała dłoń zaczynała szczypać z zimna. Mimo wszystko zdejmowałem ją dość często, ponieważ takie widoki trzeba było uwiecznić! 🙂

tatry6

Zaraz po dupozjaździe 🙂

Wchodziliśmy ze dwie godziny, a na dole byliśmy w 15 minut. Pierwsze 200 metrów zeszliśmy, a resztę góry pokonaliśmy tzw. „dupozjazdem”, asekurując się czekanem, niczym hamulcem ręcznym. Zabawa super!

Powrót do schroniska i zejście do Polanicy w sumie bez historii (choć na początku zejścia zaliczyliśmy kolejny dupozjazd!). Ku uciesze wszystkich samochód odpalił i już o 14 zaczęliśmy wracać do domu. Droga zajęła nam… 8,5 godziny… Nigdy więcej powrotów na koniec długiego weekendu. Trzeba było wziąć 1 dzień urlopu.

Podsumowując, wyjazd bardzo udany, pogoda piękna, choć momentami było zimno, widoki zapierające dech w piersiach, doskonałe towarzystwo, trochę emocji i szczęśliwy powrót do domu. Na takie wyjazdy w góry, to ja zawsze! 🙂

Tatry8

Selfie gdzieś u podnóża Koziego Wierchu

2 Comments

  • Agata Posted 10 lutego 2017 14:45

    Zawsze chciałam pojechać w góry zimą! Ale niestety brak sprzętu i małe doświadczenie w górach na razie mnie powstrzymują. 🙂 piękne są Tatry zimą 🙂

    • Marysia Pabich Posted 10 lutego 2017 15:22

      Słuszna decyzja, bezpieczeństwo najważniejsze. Ale w międzyczasie zacznij kompletować sprzęt, bo kupić wszystko na raz, to spory wydatek.

Add your comment or reply. Your email address will not be published. Required fields are marked *