Poprzednie części: https://jakzdrowozyc.pl/zaplanujesz-sie-wyspisz-nowa-zelandia-czesc/ https://jakzdrowozyc.pl/milford-sound-najpiekniejsze-miejsce-nowej-zelandii-nz-czesc-ii/Południe południowej wyspy, czyli Invercargill – NZ, część III
The West Coast, czyli po prostu zachodnie wybrzeże południowej wyspy, to zdecydowanie jedno z piękniejszych miejsc w Nowej Zelandii. Spędziliśmy tam około tygodnia i mamy z tego czasu mnóstwo bajkowych wręcz wspomnień. W dzisiejszym wpisie najważniejsze z nich 🙂
.
Lodowce coraz mniejsze
Zmiana lokalizacji zajęła nam dobrych kilka godzin w samochodzie. Przypominam, że tam podróżuje się zupełnie inaczej. Na drodze ograniczenie do 100 KM/h, ruchu prawie nie ma, ale czas wcale się nie dłuży, a to za sprawą takich oto widoków.
Ponownie zahaczyliśmy o Wanaka, gdzie zatrzymaliśmy się na posiłek, który zjedliśmy dokarmiając ptaki nad pięknym jeziorem. Gnani naprzód, ku nowym krajobrazom, szybko ruszyliśmy dalej. Nocleg spędziliśmy na kempingu w Makarora, gdzie z żalem zorientowałem się, że kabel kempingowy, ze specjalnym wejściem do gniazdek dla kamperów, który miał nam zapewnić dostęp do prądu, jest tylko przedłużką 🙂 W związku z czym musieliśmy ładować nasz sprzęt w kuchni. Na szczęście ludzi było mało i panował tam względny spokój 🙂 Następnego dnia zmierzaliśmy dalej w stronę The West Coast i lodowców, które były naszym pierwszym zaplanowanym przystankiem. Oczywiście po drodze trafiło się również kilka nieplanowanych. A to Niebieskie Baseny, gdzie ludzie skakali z mostu do wody, a to wodospad, ukryty w lesie ledwie 2 minuty spaceru od trasy, a to moczenie nóg w morzu tasmańskim 🙂
W końcu jednak minęliśmy Haast i jadąc dalej wzdłuż Wybrzeża, zmierzaliśmy pewnie do jednego z dwóch lodowców, które na zachodnim wybrzeżu południowej wyspy są głównymi punktami turystycznymi. Ich wyjątkowość polega na tym, że są one położone bardzo, bardzo nisko. Podejście na wysokość lodowca zajęła nam około 30 minut, co jest absolutnym ewenementem. Podobno jest jeszcze tylko jedno miejsce na świecie, gdzie można zobaczyć tak nisko położony lodowiec i znajduje się gdzieś w Argentynie. O lodowcach poczytałem z chęcią trochę więcej i dowiedziałem się między innymi, że przewiduje się całkowity zanik lodowców w Nowej Zelandii w 2050 roku, z uwagi na ocieplający się klimat. Uff, my zdążyliśmy 🙂 Szkoda, że pogoda nam nie dopisała i lodowiec oglądaliśmy w mżawce i szarości. Z ciekawostek dodam, że nad lodowcem można było przelecieć wynajmując helikopter, albo nawet przejść się po lodowcu, wynajmując przewodnika. Na jedno i drugie byliśmy zbyt skąpi 🙂
.
Magia po zmroku i o poranku
Noc ponownie spędziliśmy na pod namiotem, tak samo jak wszystkie kolejne na The West Coast. W recepcji dowiedziałem się, że w pobliżu znajduje się las, w którym po zmroku można oglądać “glowworms”, czyli świecące robaczki. Później doczytałem, że są to larwy much. Pomyślałem, że to może być bardzo fajna rozrywka na wieczór, więc namówiłem dziewczyny na spacer w ciemnościach. To z pewnością było jedna z tych magicznych chwil, które mogłyby trwać wiecznie. Las był piękny, cichy i spokojny, rozświetlony setkami małych punkcików, które przypominały gwiazdy na niebie. Próbowałem zrobić zdjęcie, na którym będzie je widać, ale nic z tego, tutaj telefon mnie zawiódł, więc nie pozostaje Wam nic innego, jak zamknąć oczy i spróbować to sobie wyobrazić. Humory psuła nam tylko Hanka, która ewidentnie nie była zainteresowana tym widokiem i jęczała cały czas, bo chciała iść spać 🙂
Następnego dnia o poranku udaliśmy się nad znajdujące się niedaleko jeziorko. Powiedziano nam, że jest stamtąd piękny widok na najwyższą górę Nowej Zelandii – Mt. Cook. Ponownie szczęki opadły nam prawie do samej ziemi. Obeszliśmy całe jezioro dookoła. Szlak był piękny, pogoda doskonała, a widok na Mt. Cook wręcz boski 🙂 Pokazywaliśmy Wam już to zdjęcie na FB, ale musi się ono znaleźć także tutaj 🙂
Następnie w planie mieliśmy kolejny lodowiec, ale w międzyczasie Hanka zaczęła nam wymiotować i zmuszeni byliśmy zmienić nasze plany, wygospodarować czas na sprzątanie auta i zadokować się gdzieś, aby zobaczyć czy to coś poważnego, czy nie. Ostatecznie więc na lodowiec przespacerowałem się sam, a dziewczyny na mnie poczekały. Na szczęście Hania wieczorem czuła się już dobrze i mogliśmy spokojnie planować kolejne dni, podziwiając piękny zachód słońca nad morzem.
.
Naleśniki i mewy jak w “Ptakach”!
Marysi ni stąd ni zowąd przypomniało się, że ma ochotę na naleśniki. W ciąży nie miała takich zachcianek! Weź tu panie teraz znajdź naleśniki w nowozelandzkiej dziczy. No ale jak mus, to mus. Zapytałem googla, ale nie wiedział, więc zasięgnąłem języka u lokalnych mieszkańców i po kilkudziesięciu minutach spędzonych na poszukiwaniach, w końcu znaleźliśmy lokal z naleśnikami, hurra! 🙂 Po wyczyszczeniu talerza do czysta pojechaliśmy do zaplanowanej na ten dzień atrakcji – Pancake Rocks (skały naleśnikowe). Widocznie przekaz podprogowy zadziałał i stąd w głowie mojej żony te naleśniki od samego rana 🙂 W każdym razie… Pancake Rocks to naprawdę piękne miejsce. To taki zespół skał na samym wybrzeżu, skał porośniętych subtropikalną roślinnością, skał otoczonych śpiewającymi ptakami i fokami pluskającymi się w wodzie, skał wyglądających jak ogromny stos naleśników ułożonych jeden na drugim! 🙂 Spodziewałem się czegoś zupełnie innego, czegoś bardziej… tandetnego, a to miejsce było bardzo, bardzo ładne. Napstrykałem tam mnóstwo fotek 🙂
Resztę dnia spędziliśmy oglądając kolonię fok i relaksując się na kempingu. Wieczorem, gdy Marysia wróciła ze swojego treningu i przyszedł czas na mnie, pobiegłem sobie nad morze, aby pobiegać po plaży. Ten trening zapadł mi w pamięć, ponieważ padłem na nim ofiarą molestowania. Agresorem były mewy, które najwyraźniej zdenerwowane tym, że zbliżyłem się za blisko ich terenów lęgowych, zaczęły mnie przepędzać. Latały mi nad głową, skrzeczały i sprawiały, że czułem się dziwnie. Z jednej strony sytuacja mnie bawiła, bo nigdy mi się coś takiego wcześniej nie przytrafiło, a z drugiej strony wrzask mewy tuż nad moją głową (przelatywały naprawdę blisko mnie) za każdym razem sprawiał, że po plecach przechodziły mi ciarki. Jedna z mew była tak zawzięta, że goniła mnie chyba z 500 metrów 🙂
.
Łuki triumfalne
Ostatniego dnia zaplanowałem dziewczynom zwiedzanie lasów i łuków triumfalnych. Przyciągnęły mnie nazwy zaczerpnięte z Władcy Pierścieni, takie jak Moria Cave 🙂 Wiedziałem, że to tylko taka nazwa, ale opinie w internecie były na tyle zadowalające, że postanowiliśmy się tam udać. Dojazd na miejsce był fatalny. Droga wąska i wyboista, pełna ciasnych zakrętów. Większym samochodem, typu camper, nie da się tam wjechać, bo jak spotkasz kogoś jadącego w przeciwną stronę, to się nie miniesz. Trochę pomstowałem na tą drogę, ale to co znaleźliśmy na miejscu wynagradzało wszystko. Lasy, którymi spacerowaliśmy, były niesamowite. Wysokie, zielone i powyginane fantazyjnie drzewa robiły piorunujące wrażenie. Czuliśmy się jak w krainie z jakiejś bajki. Zwiedziliśmy także jaskinie (nic szczególnego w sumie), oraz dwa naturalne, kamienne łuki triumfalne, z których jeden miał ponad 60 metrów wysokości! To było coś. Niestety zdjęcia tego nie oddają 🙁 Zachwycaliśmy się również rzekami, które miały tam kolor herbaty, lub coca-coli (nie udało nam się ustalić jednej wersji) 🙂 Wszystko to w prawie zupełnej ciszy. Turystów tyle co nic. Oprócz nas spotkaliśmy może z 6 osób. Po prostu magicznie.
I to właściwie konkluduje nasze zwiedzanie The West Coast. Wróciliśmy na noc na sprawdzony już wcześniej kemping, gdzie kolejny raz obejrzeliśmy klasyczny zachód słońca, a następnego dnia byliśmy już w drodze powrotnej do Christchurch, gdzie czekała już na nas Melisa z rodzinką 🙂
Zanim jednak napiszę, że “o tym przeczytacie już w kolejnym wpisie”, to dodam, że droga, którą wracaliśmy do Christchurch, była prześliczna. Myślę, że wystarczy to jedno zdjęcie z pierwszego lepszego postoju przy drodze. Zjechaliśmy na kilka kanapek z hummusem i siku 🙂
.
.
4 Comments
Ale fajne wpisy macie 🙂 wyglądacie na happy family 🙂
Dziękujemy 🙂 Cały czas szukamy swojego sposobu na szczęście 🙂
Tomek, czasu wpadam na Wasz kanal na YouTube i na kilku filmach widzialem ze rozmawiasz z Hania po angielsku. Mysle ze to bardzo fajna koncepcja na nauke jezyka od malego. Czy w swoim podejsciu podpierales sie jakas literatura, czy to autorski projekt? 🙂 Od jakiego wieku zaczeliscie?
Cześć! Zajrzyj tutaj, powinnaś znaleźć odpowiedzi na większość pytań: https://jakzdrowozyc.pl/dwujezyczne-dziecko-nauczyc-malucha-dwoch-jezykow/