Poprzednie części: https://jakzdrowozyc.pl/zaplanujesz-sie-wyspisz-nowa-zelandia-czesc/ https://jakzdrowozyc.pl/milford-sound-najpiekniejsze-miejsce-nowej-zelandii-nz-czesc-ii/Południe południowej wyspy, czyli Invercargill – NZ, część IIIThe West Coast, czyli odrobina tropików – NZ, część IV
W przedostatnim odcinku relacji z Nowej Zelandii opowiem Wam wreszcie trochę więcej o wyspie północnej i jej urokach. Poprzedni odcinek zakończyliśmy w Christchurch, jeszcze na wyspie Południowej. Tam spędziliśmy kilka dni w domu Melisy, gdzie odpoczęliśmy, wypraliśmy ciuchy, trochę popracowaliśmy, a Hania wreszcie mogła się pobawić z dzieciakami (Melisa ma ich trójkę). Największym powodzeniem cieszyła się trampolina oblewana wodą ze zraszacza 🙂 Po 3 dniach podziękowaliśmy serdecznie za gościnę i wróciliśmy do Wellington, gdzie czekały na nas 3 dni startów w zawodach. Ponownie ugościła nas Anna Robertson i jej rodzina i ponownie było bardzo miło. Czas spędzony w Wellington poświęciliśmy przede wszystkim na bieganie (dwa razy dziennie) oraz na nawiązanie kontaktów towarzyskich z okolicznymi orientalistami. Szybko jednak przyszedł dzień, kiedy znów ruszyliśmy w drogę.
.
Architektura Art Deco i piękna przyroda w Napier
Naszym kolejnym przystankiem było Napier, które szczyciło się pięknym centrum miasta wybudowanym w architekturze Art Deco. Faktycznie, miasteczko bardzo ładne, ale i tak o wiele bardziej urzekły mnie okoliczne wzgórza. Zakwaterowaliśmy się u kolejnej poznanej wcześniej rodzinki. Tym razem mieliśmy do dyspozycji nie tylko dwa pokoje, ale także basen i gaj oliwny – jedną i drugą lokalizację wykorzystaliśmy do nakręcenia filmów do naszego kursu Dieta w Pracy, który wtedy powstawał. Trzeba przyznać, że czas, który tam spędziliśmy, poświęciliśmy głównie na odpoczynek i pracę. W okolicy nie było wielu rzeczy do zwiedzania, więc postanowiliśmy naładować baterie po bardzo intensywnych startach w zawodach oraz nadrobić trochę zaległości w pracy. Pomagały nam w tym upały, które nie bardzo zachęcały nas do wychodzenia z domu 🙂 Duch przygody nie pozwolił nam jednak siedzieć tam zbyt długo, dlatego już po kilku dniach ponownie tankowaliśmy auto przed kolejną trasą.
.
Półwysep Coromandel
Słyszeliśmy już o tym miejscu wcześniej od wielu osób. Gdy pytałem kogoś co warto zobaczyć w NZ, w odpowiedzi słyszałem “Coromandel Peninsula”. Jedna z rodzin, które odpowiedziały na moją prośbę o pomoc z zakwaterowaniem jeszcze przed wyjazdem, mieszkała właśnie na samym początku tego półwyspu, więc z radością przyjęliśmy ich zaproszenie. Zanim jednak dotarliśmy do półwyspu odwiedziliśmy dwa miejsca warte uwagi.
Pierwsze to Wioska Hobbitów. Długo się zastanawialiśmy czy na pewno chcemy tam iść. Bilety wstępu nie były tanie, no i trochę bałem się tego, że wyjdę stamtąd kompletnie zawiedziony, ale koniec końców stwierdziłem, że nie wiadomo kiedy następny raz będziemy w NZ, więc nie ma co skąpić i poszliśmy wszyscy. Okazało się, że to miejsce jest absolutnie zachwycające, szczególnie dla fanów Władcy Pierścieni, do których się z pewnością zaliczamy (łącznie z Hanką). Nie będę opisywał dokładnie tego miejsca, bo musiałbym zrobić o tym osobny wpis, ale jeżeli chcecie zobaczyć namiastkę tego, co tam widzieliśmy, to można to zobaczyć na poniższym, krótkim filmiku, który nagrywaliśmy tam na miejscu 🙂
[embedvideo id=”UOFFVHRZItc” website=”youtube”]
Drugim miejscem jest Rotorua, słynąca z gorących źródeł i gejzerów. Osobiście nie jestem fanem gorących źródeł, które są dla mnie po prostu nudne ;), a do tego całe miasto pachniało zgniłym jajem (siarka), ale na pewno są osoby, które cenią sobie takie atrakcje, dlatego o niej wspominam. To co z pewnością warte jest uwagi w Rotorua, to gejzer. Piękny, duży gejzer – warto zobaczyć. My się nie pokusiliśmy, ponieważ wstęp to ponownie kasiorka, a dodatkowo widziałem rok wcześniej piękne gejzery z bliska na Islandii, dlatego tym razem postanowiłem odpuścić. Hania też nie była zainteresowana, więc ostatecznie nikt nie poszedł go oglądać.
Wróćmy w takim razie do półwyspu Coromandel. Zostaliśmy zakwaterowani w garażu, dość obszernym, ale ciemnym i pachnącym lekką zgnilizną. Nienajlepsze miejsce na komfortowy nocleg, ale z drugiej strony spaliśmy tam zupełnie za darmo, więc nikt nie narzekał. Samo miasto (Thames) nie miało nic specjalnego do zaoferowania, dlatego już po pierwszym noclegu ruszyliśmy w głąb półwyspu. Zanim opowiem o atrakcjach, które odwiedziliśmy, to muszę wspomnieć o samej drodze wiodącej wzdłuż wybrzeża. Jedna z piękniejszych, jakimi w NZ jechałem, więc absolutnie warto 🙂
Naszym celem na pierwszy dzień było “Waterworks” – taki park rozrywki, w którym wszystkie atrakcje zrobione są z użyciem wody. Dla dziewczyn to była niespodzianka z okazji walentynek, a samo miejsce było na tyle interesujące, że spędziliśmy tam cały dzień i każdy się świetnie bawił. Na pewno warte swojej ceny. Zrobiłem nawet osobny film z tego miejsca, możecie go obejrzeć poniżej.
[embedvideo id=”cUVsHZscs_M” website=”youtube”]
Drugim miejscem, które było nie lada widokiem jest Hot Water Beach. Przez większość dnia jest to normalna plaża, rzadko usypana turystami, ale to się zmienia podczas odpływu. Otóż niedaleko tej plaży bije gorące źródło, a wody z tego źródła spływają do Oceanu Spokojnego, przesączając się przez piaszczystą plażę. Gdy zaczyna się odpływ i ustępuje woda, cały obszar plaży pomiędzy źródłem a oceanem staje się kopalnią odkrywkową. Nagle na plaży pojawiają się tłumy turystów, a każdy niesie ze sobą jakieś narzędzie do kopania w piachu. Zazwyczaj są to szpadle, które można wypożyczyć na pobliskim kempingu (tam spaliśmy). Następnie każdy, kto zdąży znaleźć sobie własne miejsce, wykopuje dziurę, która staje się gorącą wanną na najbliższe 2-3 godziny. Byliśmy na wielu plażach w NZ i wszędzie było bardzo spokojnie, cicho i ludzi było bardzo mało, ale w tym jednym miejscu przypomniał mi się polski Bałtyk. Brakowało tylko parawanów 😉
Na koniec udaliśmy się jeszcze obejrzeć Cathedral Cove, które było bardzo polecanym miejscem na Tripadvisorze i również się nie zawiedliśmy. Piękna plaża, piękna okolica. Względna cisza i spokój (choć plażowiczów trochę więcej niż zazwyczaj). Tutaj spędziliśmy nasz prawdziwy dzień na plaży (no dobra, pół dnia, ale spędzilibyśmy cały, gdyby nie to, że skończyło nam się jedzenie ;)). Czas minął nam leniwie na zabawach z Hanią i czytaniu książek. Ach, wspomnienia 🙂
.
Opuszczaliśmy półwysep Coromandel z mnóstwem pięknych wspomnień, ale z radością patrzyliśmy w przód, ponieważ wiedzieliśmy, że przed nami wciąż wiele atrakcji, zanim przyjdzie nam wracać do naszej ojczyzny.
Resztę opowiem Wam w następnym, ostatnim odcinku naszych wspomnień z Nowej Zelandii. Przedstawię w nim także podsumowanie finansowe całej wycieczki 🙂
Wspaniałego dnia Wam życzę! 🙂
.