Niektórzy mówią, że w życiu liczy się tylko osiąganie zaplanowanych celów i marzeń. Inni twierdzą, że równie ważna, a być może nawet ważniejsza, jest droga, którą będziemy ku tym celom i marzeniom podążać. My zaliczamy się właśnie do tych drugich. Nasze życie jest drogą i motywują nas nie tylko odległe cele, które sobie wyznaczamy, ale także każdy pojedynczy dzień naszego życia. Zależy nam na tym, aby cieszyć się z każdej chwili, a nie tylko z tych pojedynczych, choć spektakularnych momentów. Jednym z ważnych elementów naszej drogi zawsze było poznawanie świata, podróżowanie i podziwianie piękna naszej planety. To właśnie marzenia o dalekich podróżach pchnęły nas w tym roku na drugi koniec świata.
.
Skąd pomysł na wyjazd?
Pomysł wyjazdu do Nowej Zelandii zrodził się już na początku 2015 roku. Przeglądając promocje linii lotniczych na stronie fly4free.pl znalazłem bilety właśnie do Nowej Zelandii w cenie około 2500 zł. Pomyślałem wtedy, że za takie pieniądze mógłbym się tam wybrać. Dalsze poszukiwania pokazały, że taka promocja była dostępna tylko raz w roku i obejmowała okres grudzień – kwiecień. Dla nas to dobra wiadomość, bo to właśnie te miesiące, kiedy możemy sobie na taki wyjazd pozwolić. Wcześniej mamy sezon z wieloma zawodami w Polsce i Europie i dłuższy wyjazd wakacyjny nie wchodzi w grę.
Czekałem długo, ale nie było wyjścia, bo normalne ceny biletów do Nowej Zelandii były zbyt drogie. W końcu jednak się doczekałem i na koniec września pojawiła się promocja, na którą czekałem. Sprawdziłem dostępne terminy lotów, sprawdziłem kalendarz zawodów na orientację w Nowej Zelandii i dokonałem rezerwacji. Planowaliśmy jechać na miesiąc, ale dostępne terminy z “tanimi” biletami nie układały nam się ładnie w całość z zawodami, w których chcieliśmy wziąć udział, więc ostatecznie zdecydowaliśmy się wydłużyć naszą wycieczkę do 52 dni. To był bardzo ekscytujący dzień 🙂
Następnie nadszedł czas na zaplanowanie całej wyprawy. Lubię mieć swobodę w podróży, ale przynajmniej ramowy plan działania warto mieć. Zanurzyłem się więc w czeluści internetu w poszukiwaniu:
– miejsc, które warto w Nowej Zelandii zobaczyć,
– ludzi, którzy zechcieliby nas przenocować.
Nowa Zelandia to dość drogi kraj (choć wciąż tańszy, niż wiele naszych europejskich), w związku z tym chcieliśmy w miarę możliwości ograniczać koszty. Udało się oszczędzić na biletach, chciałem więc oszczędzić również na noclegach, które zazwyczaj są drugim największym kosztem podczas wyjazdów. Plan był prosty: napisać do osób związanych z orientacją sportową w Nowej Zelandii i spytać, czy ktoś nie zechciałby nas przygarnąć na kilka dni. W zamian oferowaliśmy pyszne jedzenie dla naszych gospodarzy i pomoc w organizacji treningów. Jak się niedługo okazało, społeczność orientalistów w Nowej Zelandii jest równie fantastyczna jak w każdym innym miejscu na świecie. Ten sport chyba po prostu przyciąga cudownych ludzi jak magnes 🙂 Otrzymaliśmy wiele wiadomości zwrotnych, a co ważniejsze, byli to ludzie praktycznie ze wszystkich najważniejszych zakątków Nowej Zelandii. Dzięki temu stworzyliśmy ramowy plan wyjazdu, który był konkretny tylko przez pierwszy tydzień, a dalej zakładał dość daleko posuniętą swobodę. Wyszedłem z założenia, że przez pierwszych kilka dni po prostu popytamy różnych ludzi co warto zobaczyć i będziemy modyfikować nasz plan w miarę potrzeb.
.
Wyczerpujący początek
Wyruszyliśmy 11 stycznia z Warszawy. Lecieliśmy przez Genewę, Frankfurt i Pekin, lądowaliśmy w Auckland, największym mieście Nowej Zelandii. W tym miejscu warto nadmienić, że Nowa Zelandia to kraj ze stosunkowo niewielką populacją. Mimo iż powierzchnia Nowej Zelandii jest niewiele mniejsza od powierzchni Polski, to zamieszkuje ją o wiele mniej ludzi. W całym państwie mieszka około 4,5 miliona ludzi, z czego prawie półtora miliona w Auckland. Dlatego właśnie Auckland, mimo iż nie jest stolicą Nowej Zelandii, jest centrum gospodarczym kraju i to właśnie tutaj jest najwięcej ludzi, są najdroższe mieszkania i jest najwięcej miejsc pracy. Ludzie w Auckland też są (podobno) trochę inni, tacy bardziej europejscy, podczas gdy reszta kraju wydaje się bardziej “na luzie”. Podobno powoduje to nawet jakieś animozje pomiędzy mieszkańcami Auckland i resztą kraju, ale nic takiego nie zaobserwowaliśmy.
Wiele osób pytało nas jak znieśliśmy różnicę czasu (12 godzin) i czy dopadł nas tak zwany “jet lag”. Otóż poradziliśmy sobie z nim nad wyraz sprawnie. Sekret tkwi w tym, aby odpowiednio zaplanować swój sen. Już 2 dni przed wyjazdem przestawiałem się na wcześniejsze chodzenie spać. Dodatkowo w trakcie podróży trzeba się trochę “przetrzymać”. Trzeba siłami gospodarować tak, aby być padniętym, kiedy nadejdzie pora spania według nowego czasu. Ja na szczęście nie mam z tym problemu, bo cholernie źle sypiam na siedząco 🙂 Ta metoda zadziałała podczas podróży w obie strony, dzięki czemu praktycznie nie mieliśmy problemów ze snem. Być może pomogło również to, że czas podróży był dość długi.
Z lotniska odebrał nas Bruce, który ogromnie pomógł nam podczas całego wyjazdu. Zawiózł nas do swojego domu na południe od Auckland, gdzie zjedliśmy pyszną kolację (miła odmiana po jedzeniu samolotowym ;)) i spędziliśmy spokojną noc. Następnego dnia rano zapakowaliśmy się w samochód, który Bruce nam użyczył na cały pobyt w Nowej Zelandii! 🙂 Plan na najbliższe dni był prosty: musimy dojechać do Wanaka, bo tam zaczynają się zawody, na które byliśmy już głoszeni. Dlatego właśnie początek naszej wyprawy był najtrudniejszy. Najpierw prawie 3 dni w samolotach i na lotniskach, a później kolejne 3 dni w samochodzie i trzepanie kilometrów. Wszyscy jednak wiedzieliśmy, że później ma być już tylko lepiej i dalsza podróż odbędzie się bez takich szaleństw. To dodało nam sił 🙂
.
Mógłbym jeździć i jeździć…
Dla mnie osobiście te 3 dni spędzone głównie w aucie, to była męczarnia. Nie dlatego, że musiałem jeździć po lewej stronie jezdni 🙂 Cały czas chciałem się zatrzymywać i zrobić kolejne zdjęcie pięknego krajobrazu, ale czas nas gonił. Gdybym miał kamerkę samochodową, to jestem pewien, że już sam widok z samochodu sprawiłby, że zaczęlibyście szukać tanich biletów do Nowej Zelandii! 🙂 No ale nie miałem, więc jechaliśmy, a micha cieszyła się od ucha do ucha 🙂
Po drodze spędziliśmy dwie noce u rodzin poznanych przez internet, a ostatniego dnia dojechaliśmy do Wanaka i zatrzymaliśmy się na kempingu przy pięknym jeziorku otoczonym malowniczymi górami. Wanaka to miasteczko, które w ostatnich latach przyciąga coraz więcej turystów (jest znakomitą alternatywą dla dość gwarnego już Queenstown) . Nic dziwnego, tam jest tak pięknie, że chciałoby się zostać na zawsze. Woda, góry, czego chcieć więcej? 🙂
Zawody, w których braliśmy udział, trwały 7 dni i zwiedziliśmy dzięki nim kilka naprawdę spektakularnych miejsc, takich jak dolina Matukituki. Organizatorzy zawodów byli nawet na tyle uprzejmi, że pozwolili nam spędzić dwie noce w górskim schronisku, które było ich bazą podczas pierwszego startu. To właśnie tam, w dolinie Matukituki, odbyliśmy nasz pierwszy trekking. Poszliśmy zobaczyć lodowiec Rob Roya. Trasa dla nas była bardzo łatwa, ale już dla Hanki dość wymagająca. Droga w obie strony zajęła nam około 4-5 godzin. Widok na samym końcu był przepiękny. Wodospad, lodowiec i góry, piękne góry 🙂 A woda w rzece miała śliczny, blado-niebieski kolor, która wspaniale komponował się z zielono-żółtą trawą.
Do końca zawodów spaliśmy już na kempingach w namiocie (pożyczonym od życzliwych ludzi :)). Praktycznie wszystkie starty odbywały się w scenerii, która cieszyła nasze serca.
To były fizycznie wymagające pierwsze dwa tygodnie. Nogi odmawiały już posłuszeństwa i nie chciały biegać, ale nie miały wyjścia 🙂 Zasłużyliśmy na odpoczynek, a więc po 6 dniach podróży i po 7 dniach biegania nadszedł w końcu czas, aby zacząć coś zwiedzać. Na pierwszy ogień poszła największa i jedna z najdroższych atrakcji Nowej Zelandii – Milford Sound. Ale o tym już w następnym wpisie 🙂
W pigułce, czyli czego dowiedzieliśmy się o Nowej Zelandii i jej mieszkańcach:
– ludzie są bardzo życzliwi i uśmiechnięci, co dodaje otuchy i poprawia humor,
– jeżdżenie samochodem to przyjemność, z której korzysta prawie każdy mieszkaniec Nowej Zelandii. Odsetek posiadanych aut jest tu jednym z najwyższych na świecie,
– drogi są bardzo dobrze utrzymane i regularnie naprawiane. Przez pierwsze 2 tys. kilometrów nie znalazłem ani jednej dziury!
– ceny są około 2,5 razy większe niż w Polsce, czyli mniej więcej tyle, ile wynosi przelicznik waluty,
– Nowa Zelandia to kraj bardzo różnorodny. Łatwo tutaj zarówno o góry, jak i jeziora, czy morza lub oceany. Każdy znajdzie coś dla siebie i do każdej atrakcji jest względnie blisko,
– południowa wyspa ma tylko około 1 miliona mieszkańców, co sprawia, że wygląda jak odludzie w porównaniu do europy,
– okolice Wanaka i Cromwell, oraz góry Mt Aspiring są przepiękne 🙂
.
2 Comments
Bardzo ciekawa relacja. Tytuł sugeruje, że będzie ciąg dalszy, więc będę śledził temat:) Sam nie mogę się już doczekać mojego wyjazdu na kilka miesięcy na Kanary 🙂
No napiszę, napiszę… 🙂